Świadectwa
Uzdrowienie Janiny
Z całego serca pragnę podziękować Świętemu Charbelowi za uzdrowienie z żylaków i zoperowanie zakrzepów. Moje obrzęki i ciężkość nóg od kilku lat nie były leczone. W lipcu 2016 r. bóle, obrzęki i palenie całych kończyn były tak silne, że trudno było wytrzymać. Maści i tabletki nie pomagały - tylko chwilowo. Po badaniu USG z dn. 8.09.2016 r. (wynik w załączeniu) chirurg zaproponował operację. Szukałam pomocy u kolejnych lekarzy, ale ich opinia była podobna - operacja.
W ostatni czwartek listopada byłam na Mszy Świętej z relikwiami Świętego Charbela. Po Mszy Świętej poprosiłam o. Zygmunta Kwiatkowskiego SJ o namaszczenie olejem Świętego Charbela. Córka poleciła mi odmawiać nowennę do Świętego Charbela i olejem Świętego Charbela posmarować zakrzepy (te widoczne grona) i najbardziej bolące miejsca. 3 grudnia 2016 r. na roratach poczułam dziwny ból, jakby trzy cięcia nożem pod kolanem, gdzie były usytuowane grona z zakrzepami. Badanie USG 7.12.2016 r. w Łodzi u prof. Stefańczyka wykazało, że nie ma choroby żylnej (wynik w załączeniu).
Nogi teraz nie puchną, nie bolą, mogę biegać, a miałam wielkie trudności aby dłużej stać. Bolały mnie również kolana, teraz nie odczuwam żadnych bóli. Dziękuję Ci Święty Ojcze Charbelu.
Janina
Podpis Świętego Charbela
Święty Szarbel był dla mnie całkiem nieznany, dopóki w niezwykły sposób nie wkroczył w życie naszej rodziny
W wigilię święta Miłosierdzia Bożego 2015 roku odbywaliśmy z żoną rekolekcje w naszej wspólnocie neokatechumenalnej. Dzieci zostały w domu pod opieką. W sobotę, w czasie rekolekcji, usłyszałem od katechisty słowa, które okazały się dla mnie bardzo znaczące: "Gdybyś miał ducha Jezusa Chrystusa i stałoby się coś trudnego w twoim życiu straciłbyś pracę, okradliby cię itp. wyszedłbyś stąd, mówiąc: »Chwała Ci, Panie Jezu. Dziękuję ci za to, bo Ty czynisz dla mnie coś nowego«". Z tymi słowami wyszliśmy na przerwę po katechezie. Zadzwoniła wtedy moja córka, Ania, która zaczęła chaotycznie tłumaczyć, że nasz syn, Paweł, nie oddycha. Szybko wsiedliśmy do samochodu. Po drodze dowiedzieliśmy się, co się stało. Otóż Paweł bawił się w kopcu piasku za domem, kopiąc w nim tunele. Kiedy Ania wołała młodsze dzieci na obiad, przyszły wszystkie ż wyjątkiem Pawła. Ten został, bawiąc się dalej w najlepsze. Wychodząc z tej "piaskownicy", przewrócił się i tyłem wpadł w jeden z tuneli. Momentalnie piasek zawalił się na niego tak, że wystawały tylko nieznacznie jego stopy. Zaniepokojona Ania zaczęła szukać chłopca. Przechodziła obok piasku kilka razy, szukając Pawła tam, a potem u sąsiadów i w domu babci. Wszyscy byli już na obiedzie, a Pawła nadal nie było. Po dobrych kilku minutach Ania spostrzegła wystające z piasku stopy chłopca. Natychmiast zaczęła wzywać pomocy. Sąsiad, który pracował niedaleko i który zazwyczaj miał włączone głośne maszyny, zrobił sobie akurat przerwę i czym prędzej przybiegł, słysząc krzyk. Oboje z Anią zaczęli wyciągać Pawła z piasku. Zanim goznaleźli i wyciągnęli, minęło ok. 17 minut. Dopiero wtedy sąsiad zaczął robić chłopcu sztuczne oddychanie. Niestety, bez rezultatu.
Przyjechała karetka. Lekarze podłączyli Pawła do respiratora i helikopterem przetransportowali go do Poznania. Pamiętam, jak przed startem lekarz zasugerował, żebyśmy pożegnali się z synem. W szpitalu wszyscy twierdzili, że stan chłopca jest krytyczny. Nie dawano nam cienia nadziei na jego wyleczenie. Po tygodniu próbowano odłączyć go od respiratora, ale Paweł nie podejmował samodzielnie czynności oddychania.
Dla mnie było ważne również to, co Pan Bóg z nami robił w tym czasie, a konkretnie ze mną. Mianowicie gdy Paweł wciąż leżał na intensywnej terapii w szpitalu, my przechodziliśmy intensywną terapię duchową u Maćka i Gosi - gościnnego małżeństwa, w domu, którego zatrzymaliśmy się z żoną. Pierwszego dnia poszliśmy na Eucharystię, choć, przyznaję, że nie chciałem na Nią pójść. Powiedziałem do Maćka, że mi syn umiera, a on na to: "A czym ty się przejmujesz? Przecież Chrystus zmartwychwstał!". I kilka razy to później powtarzał. Strasznie mnie to denerwowało. Ja mam poważny problem, a on mi z jakąś teologią wyjeżdża! Ta sytuacja obnażyła całą moją niewiarę. W tym czasie za Pawła modliło się bardzo wiele osób: cała jego szkoła, nasza wspólnota, wspólnoty w Poznaniu, Kaliszu i Łodzi.
Wstawałem rano i czułem, że modlitwa tych ludzi mnie podnosi. Zacząłem uczyć się wiary.
W tym czasie ks. Łukasz, odpowiedzialny za naszą kaliską wspólnotę, stwierdził, że trzeba wybrać jednego świętego, który będzie się wstawiał za Pawłem. Zdecydowaliśmy, że to musi być św. Szarbel.
Modliliśmy się często przy Pawle z nadzieją, że Bóg przywróci mu zdrowie. Mówiliśmy do niego, czytaliśmy mu, robiliśmy wszystko tak, jakby był przytomny. Mogliśmy zostawać w szpitalu tylko do godz. 20. Dzień przed przyjazdem ks. Łukasza do Poznania bardzo się pokłóciłem z panią doktor, która prowadziła mojego syna. Lekarka ta powiedziała, że jeśli Paweł w ogóle z tego wyjdzie, to będzie jak roślinka. To mnie bardzo mocno wzburzyło.
Zbulwersowany tym, co usłyszałem, przyjechałem wyżalić się do Maćka. Opowiadałem mu o całym zajściu, oczekując współczucia, ale on wziął mnie na bok, mówiąc: "Słuchaj, Przemek, jeśli ona ci mówi, że on umrze, to pewnie tak będzie. Ty musisz pokazać rodzinie, że wierzysz i że to jest dla twojej rodziny dobro od Boga. Weź się w garść". Pamiętam, że noc po tej rozmowie była czasem wielkiego zmagania się z Bogiem. Czułem się jak Abraham, który stoi przed decyzją oddania swojego jedynego syna Bogu, przed złożeniem go w ofierze na górze Moria (zob. Rdz 22). Nad ranem przyszedł pokój.
Zgodziłem się oddać Pawła Bogu, jeśli On faktycznie chce go zabrać do siebie. Zacząłem myśleć o pogrzebie i wszystko planować.
Zazwyczaj mogliśmy przychodzić do Pawła o godz. 13, ale tego dnia lekarka zadzwoniła do nas ok. dziewiątej, prosząc, byśmy przyjechali do szpitala. Byłem przekonany, że to już koniec. W tym czasie przyjechał ks. Łukasz z olejem św. Szarbela i namaścił mojego syna.
Po godzinie Paweł się obudził! Cały czas powtarzał: "Tato, on tam jest!", pokazując gdzieś na ścianę. Widział św. Szarbela.
Badania lekarskie wykazały, że Paweł jest zdrowy! Chwała za to Panu, który obdarzył nas nim na nowo przez wstawiennictwo św. Szarbela.
Dziś Paweł ma 11 lat i jest normalnym dzieckiem. Jedyny znak, który pozostał mu po całym tym wydarzeniu, to tajemniczy ślad z tyłu głowy, jakby mu ktoś robił tam operację. Czasem myślę, że to św. Szarbel zostawił tam swój "podpis".
Źródło:
Miłujcie się! nr 4/2016
Jesienią 2014 roku mój tata został skierowany na badania, w wyniku których padła diagnoza lekarza pulmonologa, że jest to nowotwór płuc. Z uwagi na wiek i liczne schorzenia dalsza diagnoza pozostawała pod znakiem zapytania, organizm był zbyt słaby. Dlatego lekarz zdecydował o powtórnym wykonaniu badania tomografem komputerowym za około 4 miesiące. Badanie to miało pokazać, jak rozwijają się zmiany na płucach – na ile stan jest stabilny, a na ile zmiany się powiększają.
Postawiona diagnoza była dla naszej rodziny dużym ciężarem. W sytuacji zdrowotnej mojego taty trzeba liczyć się z każdą ewentualnością związaną z pogorszeniem zdrowia, jednak słowo nowotwór zabrzmiało jak wyrok. Sam chory przyjął to z trudem, nie chciał o tym rozmawiać. Od początku choroby całą naszą rodziną zaczęliśmy więcej modlić się w intencji zdrowia mojego taty.
W tym czasie u oo. Jezuitów rozpoczęły się msze za wstawiennictwem Św. Charbela. Sama czytałam trochę o tym swiętym i zrodziło się we mnie jakieś wewnętrzne przekonanie, żeby zaprosić tatę do osobistej modlitwy właśnie za wstawiennictwem Św. Charbela. Dałam mu obrazek świętego, opowiedziałam o samym świętym i tata rzeczywiście zaczął się w ten sposób modlić. Kolejnym dobrym natchnieniem, które powoli zaczęło we mnie dojrzewać, była myśl, że może tata będzie chciał przyjechać na czwartkową Mszę sw. z modlitwą za wstawiennictwem Św. Charbela. Chory nawet ucieszył z takiej możliwości. Pod koniec Mszy Św. o. Kwiatkowski namaścił mojego tatę olejami Św. Charbela i wraz z osobami ze wspólnoty modliliśmy się nad nim. Z nadzieją na to, że choroba została zawierzona Bogu wróciliśmy do domu.
Kiedy zostało wykonane powtórne badanie tomografem komputerowym okazało się, że w płucach nie ma zmian, które były poprzednio. Nic, ani śladu jakiegokolwiek nacieku.
Chwała Bogu, że troszczy się o każdego, kto pokłada w Nim nadzieję. Młody, czy osoba starsza, tak jak mój tata - każdy jest ważny dla Boga.
Ania
Mam na imię Ewa. Jestem rencistką, mam 61 lat. Od 2009 r. należę do wspólnoty W Sercu Jezusa, a od 2003 r. jestem członkiem Legionu Małych Dusz Serca Jezusa.
W 2001 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór – mięsaka, w tym też roku przeszłam pierwszą operację a następnie prawie co roku kolejnych sześć, w tym też amputację lewej piersi. W 2013 r. z prawej strony wykryto u mnie raka piersi – oznaczonego jako G3. Przeszłam dwie operacje, amputację piersi prawej i kolejną – wycięcie węzłów chłonnych, w tym na 13 wyciętych węzłów, w 10 stwierdzono przerzuty raka.
Poczułam się niepewnie. Pomyślałam: „Jak to, po tylu latach uczestnictwa w Mszach Świętych o uzdrowienie w Łodzi, do jednego nowotworu złośliwego (mięsaka) otrzymałam jeszcze kolejnego raka?” Wtedy Pan mi odpowiedział. Na spowiedzi kapłan za pokutę kazał mi otworzyć Pismo Święte. Przyszłam do domu i otworzyłam na Liście Św. Pawła do Filipian 1, 21-26:
„Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem. A jeśli życie w ciele umożliwi mi owocną pracę, to nie wiem co wybrać. Albowiem jedno i drugie mnie pociąga: pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej. Lecz z drugiej strony pozostać w ciele, to ze względu na was rzecz potrzebniejsza. A to wiem na pewno, że pozostanę przy życiu i będę z wami wszystkimi, abyście robili postępy i radowali się w wierze. Żebyście we mnie mieli powód do wielkiej chwały w Jezusie Chrystusie, gdy do was znowu przybędę.” (Flp 1, 21-26)
Kilka razy upewniał mnie Pan, co do mojej przyszłości. Poprzez „Orędzie Miłosiernej Miłości do Małych Dusz”, gdzie upewniał mnie, że „jeszcze mnie tu potrzebuje”. Ostatnio w 2015 roku podczas czuwania przed zesłaniem Ducha Świętego w kościele o. Jezuitów w Łodzi odbyła się tam modlitwa z nałożeniem rąk, w której mieliśmy powierzyć to co nas przytłacza. Ja powierzyłam swoje dolegliwości. Kobieta, która się modliła nade mną przekazała mi słowo, że Pan będzie leczył moje choroby. Teraz żyję wiarą w Słowo Pana, nie bardzo się nawet dziwiąc, że po naświetleniu i chemioterapii mam dobre wyniki. Prześwietlenie (PET) również nie wykazało żadnych zmian i właściwie czuję się dobrze – chociaż słabo.
Myślę o tym, by te darowane lata były owocne i potrzebne dla innych. Dziękuję Panu, że okazał „moc Swego ramienia” w moim życiu. Dziękuję też, że nie trzymał mnie w niepewności, umacniając moją nadzieję.
- Chwała Panu!!!
Ewa
Mam na imię Wiesława, należę do wspólnoty W Sercu Jezusa. W lipcu 2014 r. byłam na pielgrzymce w Libanie. Moim głównym celem było odwiedzenie miejsc związanych ze Św. Charbelem. Byłam szczęśliwa, że miałam możliwość modlitwy i uczestnictwa we Mszy Świętej przed grobem Świętego w klasztorze Annaya i w miejscu jego urodzenia. Przed wyjazdem do Libanu moja znajoma Jadwiga poprosiła mnie o przywiezienie jej oleju Św. Charbela. Kilkakrotnie dzwoniła, abym tylko nie zapomniała o tym.
Po moim powrocie nie mogłyśmy się spotkać, ale na przełomie października i listopada okazało się , że jej mąż Leszek ma udar, na skutek czego został lewostronnie sparaliżowany. Pojechałam więc z tym olejem do Szpitala im. Kopernika na oddział udarowy, namaściłam Leszka olejem Św.Charbela i poprowadziłam modlitwę o uzdrowienie za wstawiennictwem Św. Charbela. Zaraz po rozpoczęciu modlitwy Leszek powiedział, że czuje gorąco w sparaliżowanej ręce, które utrzymywało się do końca modlitwy.
Po południu tego samego dnia ( w 3-ej dobie po udarze) Leszek samodzielnie stanął na nogi. Obecnie jest całkowicie samodzielny, chodzi, sam prowadzi auto. Chwała Panu!
Wiesia
Wydarzenie to miało miejsce zimą. Przyszłam na czwartkowe spotkanie naszej wspólnoty. Msza Święta już się skończyła, wierni podchodzili do relikwii Świętego Charbela. Nie znałam tego Świętego. Tego dnia po pracy byłam bardzo zmęczona, usiadłam w ławce i modliłam się ze wszystkimi. Widząc, jak inni podchodzą do relikwii Świętego Charbela pomyślałam – nie będę podchodziła do Ciebie, bo w czym mógłbyś mi pomóc? Dalej z zamkniętymi oczami siedziałam w ławce i modliłam się. Nagle w mojej głowie usłyszałam głos. – Czy wyłączyłaś grzejnik? – Czy wyłączyłaś grzejnik w pracy? W tym momencie otworzyłam oczy. Intensywnie zaczęłam myśleć – co robiłam wychodząc? Po chwili wyszłam z kaplicy i zadzwoniłam do koleżanki, ta stwierdziła, że nie wyłączała grzejnika. Podjęłam szybką decyzję, że wracam do pracy, aby sprawdzić. Byłam bardzo zdenerwowana, cały czas słyszałam ten głos w głowie.
Dojechałam bardzo szybko, wszystkie połączenia mi pasowały. Gdy byłam prawie na miejscu ogarnął mnie strach i niepewność. – Jak ja tam wejdę, skoro jest już tak późno? Poprosiłam aniołów o opiekę, aby byli blisko mnie. W momencie otwierania drzwi już nie byłam sama, już się nie bałam. Weszłam do środka i zobaczyłam rozżarzony i niewyłączony grzejnik. Odetchnęłam z ulgą - nic nie płonie. Obraz tego grzejnika do dzisiejszego dnia mam przed oczami. Pomyślałam, że może nic by się nie stało, ale grzejnik nie był pierwszej młodości. W pracy jest dużo książek i papierów, a skoro dostałam taką myśl, to byłam pewna, że muszę tam wrócić. Najciekawsze jest to, że ja od razu wiedziałam, że jest to głos Świętego Charbela, nie potrafię jednak wyjaśnić dlaczego. W drodze powrotnej do domu czułam ogromną radość. Dziękowałam Mu, że mógł mi pomóc, przepraszałam za zwątpienia.
Od tego wydarzenia staram się zawsze podchodzić do relikwii Świętego Charbela prosząc o łaski i wstawiennictwo u Boga. Jeżeli w takiej sprawie mógł mi pomóc, to jestem pewna, że jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Kupiłam książkę o tym świętym i pragnę coraz więcej o nim się dowiedzieć.
- Chwała Panu!
Ewa